O tym jak programistę zatrudnić chciałem

O tym jak programistę zatrudnić chciałem

Będzie to krótka opowieść z kategori “pamiętnik malkontenta”

Od jakiegoś czasu cierpię na nadmiar zleceń i pracy – klienci walą drzwiami i oknami, biją się w kolejce i przepychają łokciami. Postanowiłem zrobić coś, żeby problemowi zaradzić i zamiast cytować fachowca z “Bruneta Wieczorową Porą” – _“Żadnej roboty nie wezmę, nie wiem, nie znam się, nie orientuję się, zarobiony jestem!” _postanowiłem zatrudnić kolejnego programistę do zespołu.

Ponieważ próbuję znaleźć chętnego do pracy już od jakiegoś czasu wiedziałem, żę sam nie podołam. Zajrzałem do kieszeni – znalazłem parę drobniaków i postanowiłem zatrudnić “fachowca”. Nie znając specjalnie lokalnego rynku, zapytałem na FB – kto zna dobrego rekrutera. Dostałem garść propozycji – wybrałem top 3. Zapoznałem się z warunkami wstępnymi – a jakże, garść drobniaków to złe określenie. Cała ciężarówka była by potrzebna. Okazuje się, że rynek jest bardzo dobry nie tylko dla programisty, ale i dla jego rekrutera. Aby dostać do CV trzeba wyłożyć kilka (naście) tysięcy złotych. A co tam…

Trzy umowy – oczywiście każda mocno specyfikująca co mi złego stanie się jak nie odpowiem w terminie natychmiastowym na emaila, albo ominę biednego rekrutera w czymkolwiek. Natomiast ja jako petent płacący grube pieniądze (3 x średnia krajowa w 2017) muszę wypełnić wszystkie rubryczki samodzielnie. Potem aby oszczędzić czas wysłać podpisane umowy pocztą – a jakże. Po dokończeniu jakże ważnych formalności mogę finalnie przystąpić do rekrutacji.

Jako że to nie moja pierwsza rekrutacja mam dosyć prosty proces w którym zawsze podążam. Najpierw czytam CV kandydata, potem jeżeli jest ciekawy to przeprowadzam rozmowę telefoniczną. Finalnie wysyłam bardzo prosty test który składa się z kilku zadań. I mogę wyłonić zwycięzcę olimpiady.

Zacznę od najmniej kłopotliwego dostawcy usług który po podpisaniu umowy zamilkł w ogóle. Nie dostarczył żadnych kandydatów ani nie wysłał ani pół maila.

Druga agencja była trochę bardziej produktywna. Otrzymałem 3 CV ki z czego jeden kandydat nadawał się do rozmowy. Problemem jednak nie był sam kandydat ale podejście rekrutera, który postanowił umilić mi mi czas dzwoniąc do mnie po pięć razy dziennie. Rozmowy polega głównie na tym że informowano mnie że został mi wysłany e-mail. Po tym jak zacząłem odrzucać połączenia, nie miła Pani nie poddawała się. Tym samym miałem garść nieodebranych połączeń. Nasza współpracę zakończyła dosyć burzliwa rozmowa telefoniczna, w której usłyszałem że teraz to jest rynek pracownika i powinienem brać to co jest bo jutro może tego już nie być.

Najmilsze wspomnienia mam ze współpracy z trzecią firmą. Tutaj wszystko przebiegało pięknie – ponad 20 różnych kandydatów, 10 rozmów telefonicznych iprzeprowadzony sukcesem test. Sukces – mamy trzech kandydatów gotowych do zatrudnienia. Kandydat pierwszy otrzymuje umowę! Po tygodniu informuje mnie że dostał podwyżkę od pracodawcy i zostaje. Dosyć wyczerpujący sposób na otrzymanie podwyżki i zmarnowanie czasu wszystkim do okoła… Kandydat nr dwa obrażony faktem że nie został wybrany jako pierwszy chce dostać więcej pieniędzy. Temu również podziękujemy – nie negocjujemy z terrystami. Kandydat nr trzy trochę zagubił się w zeznaniach i sam już nie wiedział czy on chce pracować dla kogoś, czy prowadzić własną firmę ze wspólnikiem. Tutaj pojawia się problem innego rodzaju. Agencja z wyrzutem wypowiadamy umowę twierdząc że straciła przeze mnie dwóch kandydatów. Dalej nie wiem gdzie popełniłem błąd. Sześć tygodni i wiele godzin zmarnowanych na uganianie się za wiatrakami.

Czy rynek pracy jest aż tak zepsuty że nikomu nie zależy? Gdzie się podziały czasy gdzie ludzie szukali pracy i chcieli pracować. Sam jestem w uprzywilejowanej grupie, ale nie zapomniałem o chudych czasach. Pracy nie było, a na ogłoszenie o pracę dostawiałem 20 podań dziennie. Także jeśli szukasz pracy, albo znasz kogoś kto się nadaje – pisz.